niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 3. Ulewa

    Szłam wolno. Ciepły wiatr targał moimi włosami, a promienie oślepiały. Było bardzo ciepło. Pięłam się pod górkę, z przewieszoną przez ramię gitarą, a w ręce trzymałam stary, podniszczony, zalany tysiąc razy zeszyt. Cały czas się wspinałam, a wyschnięte źdźbła trawy muskały moje gołe nogi.
    Gdy wreszcie dotarłam na samą górę zobaczyłam najpiękniejszy widok na świecie. Ogromna łąka, otoczona z prawej strony gęstym lasem, porośnięta kwiatami. Słonce chylące się ku zachodowi, oświetlając wszystko złocistymi promieniami i barwiąc chmury na pomarańczowo, różowo i w końcu fioletowo, nadawało temu miejscu wręcz magiczne właściwości. Moje miejsce na Ziemi. Lubiłam tu przychodzić kiedy miałam te 13 lat i poważne rozterki życiowe, albo by po prostu pograć, skomponować coś. Jednak nie byłam jedyna.
    Nieopodal, na trawie leżał chłopak. Ręce miał rozłożone szeroko, tak samo nogi. Chyba spał. Z ciekawości podeszłam bliżej, by sprawdzić kto to. Przyjrzałam się Mu bliżej. Ciemnie włosy, pełne usta, drobna postura. Wszystko to wydawało mi się bardzo, bardzo znajome. Chłopak zastygł tak bez ruchu z pół uśmiechem na twarzy, a Jego spokojny oddech wydawał się tworzyć całe to miejsce od podstaw. To tak jakby łąka oddychała razem z Nim. Cały czas nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Go znam. A jednak nie mogłam wpaść na to, kto to taki.
    On nagle otworzył oczy i spojrzał na mnie, jakby wiedział, że od początku tam stoję, jakby to na mnie czekał. Uśmiechnął się szeroko, a zieleń bijąca z Jego oczu była tak przenikliwie uspakajająca. Zaufałam Mu bezgranicznie, nie zamieniając z Nim ani jednego słowa. I nagle na to wpadłam. To przecież HARRY! Jak mogłam Go nie poznać? Przecież leży tuż przede mną!
     On jakby rozumiał co się teraz dzieje w mojej głowie i już chciał wstać i coś powiedzieć, gdy nagle cały obraz zaczął się rozmazywać. Poczułam jak wracam do rzeczywistości, a jedynym co ujrzałam pod powiekami sekundę później była Jego anielska twarz, która również znikła, gdy z westchnieniem otworzyłam oczy. Z zadziwiającą szybkością mój sen również ulotnił się i mimo usilnych wysiłków, nie byłam w stanie  przypomnieć sobie o czym był. Wiedziałam tylko, że główną rolę grał Harry. Boże, znowu Ten! Czy On musi wpieprzać się w każdy aspekt mojego życia, nawet w moje sny?!
    Ze złością zerwałam się z łóżka. Ten dzień od początku nie zapowiadał się najlepiej. Modliłam się tylko w duchu, żeby ten kretyn nie wyskoczył mi nagle zza rogu, jak będę szła ulicą, bo byłam w stanie użyć przeciwko Niemu siły. Po naszej ostatniej rozmowie (czytaj ja się wydzierałam, a On mnie nie słuchał i dalej pieprzył farmazony) cały czas chodziłam wkurzona i gdy tylko pomyślałam o Jego szacownej osobie, miałam ochotę rzucić czymś o ścianę! Biedy David musiał znosić mnie taką już dwa dni.
    Weszłam zaspana do kuchni, w której o dziwo nikogo nie było. Ciekawe gdzie podziewał się Dave? Przecież jest sobota...O tej godzinie, w sobotę, zazwyczaj siedział na swoim miejscu z kawą i gazetą w ręku... No cóż... Nie przejęłam się za bardzo Jego nieobecnością. W końcu to dorosły facet. Radio stojące na parapecie wygrywało jakąś wesołą piosenkę, ale nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, sypiąc płatki do miski i zalewając je mlekiem. Dopiero głos radiowca wyrwał mnie z codziennej rutyny.
- Oto 9:45, sobota, więc można dłużej pospać! Jesteśmy tu zawsze by obudzić Państwa dobrą nutą, a więc nie mogę teraz zapowiedzieć nikogo innego jak naszych fantastycznych chłopców z One Direction, z hitem - What Makes You Beautiful!! Jestem pewien, że dzięki tej piosence każdy przywita ten dzień z dozą entuzjazmu i uśmiechem na twarzy, zwłaszcza, że pogoda wyjątkowo paskudna. Oto moja recepta na udany poranek! 
    Jego głos został zagłuszony pierwszymi taktami tej durnej piosenki, którą kiedyś, bardzo dawno temu zwykłam słuchać, kiedy brakowało mi mojej bratniej duszy. Ale to było przed wypadkiem. Po nim wszystko się zmieniło. Już chciałam wyłączyć radio, gdy do pomieszczenia wszedł Dave, cały w skowronkach i z rozmarzonym wyrazem twarzy opadł na krzesło, blokując mi dostęp do urządzenia.
- David, przesuń się! - odrzekłam zirytowana, bo głos niejakiego Liama Payna rozlegał się swobodnie po kuchni, co doprowadzało mnie do szału.
- Co? - oparł zupełnie nieświadomy mojego stanu mężczyzna, nadal uśmiechając się zagadkowo radośnie.
- A Tobie co się stało? - spytałam zbita z tropu. Zanim zdążył mi odpowiedzieć usłyszałam Harry'ego, który swoim śpiewem sprowadzał bolesne wspomnienia. Ciężko oddychałam, a moje policzki płonęły czerwienią, więc Dave natychmiast wrócił na ziemię i przerażony zerwał się z miejsca.
- Co się stało?! - spytał oglądając mnie z każdej strony. Wykorzystując chwilę i przestrzeń, którą mi ofiarował, szybko wyłączyłam radio, przerywając tym samy chłopcom refren. Speaker się pomylił. Ta piosenka na pewno nie wprawiła mnie w dobry nastrój. David jakby nie zauważył żadnej zmiany i nadal wpatrywał się we mnie z przestrachem.
- Nic się nie stało. - oparłam już całkiem normalnie i podeszłam do mikrofalówki, w której czekały już na mnie moje płatki.
- Aha... - odrzekł Dave, opadając z powrotem na siedzenie. Chyba już przywykł do takich sytuacji... I dobrze! Postanowiłam zagadnąć Go, zanim On powie coś na temat mojego zachowania, z czego nie miała najmniejszych zamiarów się tłumaczyć.
- No więc... - zaczęłam, siadając na przeciwko. - O co chodzi?
- Co? - spytał znowu całkowicie zdezorientowany.
- Czemu jesteś taki... szczęśliwy?
- To już człowiek nie ma prawa, mieć dobrego samopoczucia? - odrzekł przekornie, chowając się za gazetą.
- No ma... Ale nie aż tak! Gadaj! - odparłam zdesperowana. Ciekawość zżerała mnie od środka.
- Och... No dobrze. Może powinnaś wiedzieć... Prędzej czy później byś się dowiedziała. - rzekł, spoglądając z uśmiechem z nad gazety. Zaczynałam się niepokoić. Oby to nie miało żadnego związku ze mną.
- No więc..? - popędziłam Go po chwili milczenia.
- No więc... Wychodzę.
- Co? Gdzie wychodzisz?
- Do opery. Wieczorem.
- I to wszystko? - spytałam po chwili. Nie rozumiałam czym tu się tak ekscytować.
- Nie idę sam... - odrzekł niepewnie Dave i posłał mi badawcze spojrzenie. Nie wiedziałam co o tym myśleć... Minął dopiero rok... Znowu poczułam ból, w okolicach mostka, ale starałam się to ukryć i wbiłam wzrok w miskę z płatkami.
- A z kim idziesz? - spytałam po chwili. Na szczęście mój głos brzmiał całkiem normalnie.
- Z... koleżanką.
- Znam ją?
- Yyyyyyy.... Nie sądzę... - odparł David. Zerknęłam na niego. Nagle zrobił się taki czerwony, jak ja jeszcze kilka minut temu. Westchnęłam głośno. Boże, kim ja jestem żeby demolować temu biednemu człowiekowi życie? Ma prawo do szczęścia.... Nie mogę być wiecznie egoistką. Muszę pozwolić Mu odbudować życie na nowo. Bez wiecznie niezadowolonej smarkuli, która tylko narzeka i narzeka i wykorzystuje Jego dobre serce. Muszę przestać myśleć tylko o sobie! Tak więc ułożyłam usta w niezgrabny uśmiech i z udawanym entuzjazmem powiedziałam.
- No to miłej zabawy. - Dave spojrzał na mnie niepewnie, sprawdzając czy aby na pewno nie mam nic przeciwko. A ja w głębi serca czułam się zdradzona. Tylko ja o Niej pamiętałam, tylko ja wciąż to przeżywałam. On ruszył dalej... Ja nie mogłam... I zostałam sama.
- Jesteś pewna? Mogę to jeszcze odwołać... Posiedzimy razem, pooglądamy coś? - zapytał, ale w Jego głosie kryła się wręcz prośba, bym zaprzeczyła. Tak więc zrobiłam.
    Wylałam do zlewu ledwo napoczęte płatki i smętnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju. Najchętniej zaszyłabym się tam na cały dzień. Rzuciłam się na łóżko i zamknęłam oczy by powstrzymać gromadzące się pod powiekami łzy. Jesteś żałosna Lily! Wiesz o tym? On tylko idzie na randkę... Czas się obudzić, nie możesz trzymać Go przy sobie, by patrzył jak cierpisz... A może nie widzi? Taa jasne... Nie będziesz więcej kulą u nogi Lily Brooks! Pozwolisz Mu odejść... Nie będziesz kulą.
    Po piętnastu minutach takiego seansu otworzyłam wreszcie oczy... Nie przyniosło to żadnej ulgi, więc wędrowałam spojrzeniem po zagraconym pokoju, starając się myśleć tylko o tym jak bardzo mam zagracony pokój... Wreszcie mój wzrok utkwił ma małej stercie paczuszek, stojącej w rogu. Jeszcze nie zaglądałam do moich prezentów urodzinowych, więc dlaczego nie miałabym tego zrobić teraz? Z prawdziwym, dotąd niespotykanym u mnie entuzjazmem zerwałam się z łóżka i wzięłam do ręki pierwszą paczkę. Rozdarłam kolorowy papier i moim oczom ukazała się szara bluza. Duża, rozciągliwa, fajny krój i jeden poważny defekt. Na samym środku, wielkimi czarnymi literami wypisane było coś co doprowadzało mnie jednocześnie do furii i śmiechu, a mianowicie: I LOVE HARRY STYLES. Z lewej strony przylepiona była mała, żółta karteczka na której napisane było, niezdarnym, lekarskim pismem: "Nie wściekaj się, wiem, że kiedyś jeszcze Ci się przyda. Wszystkiego Najlepszego Kochanie!" Co? Niby do czego miało mi się przydać to coś?!
     Zerwałam karteczkę i wyrzuciłam ją do kosza, natomiast bluzę schowałam głęboko, głęboko w szafie, pod stertą pogiętych ubrań, tak żeby nigdy jej nie znaleźć. Zerknęłam jeszcze raz do paczki i znalazłam tam kopertę. Ooo tak! Na to czekałam. Pieniądze mogły mi się do czegoś przydać, a że Dave nie trafił z prezentem to musiał się jakoś zrehabilitować. Nie rozumiałam, kto chciałby nosić taką kretyńską bluzę?!
    Z westchnieniem przeszłam dalej do oglądania upominków, ale za każdym razem gdy rozrywałam kolorowy papier moje obawy co do zawartości były coraz silniejsze. A więc, dalej nie było aż tak źle. Od Merry dostałam zestaw pielęgnacyjny do ciała i dosyć drogie perfumy (zanotowałam sobie w myślach, by przy pierwszej okazji podziękować jej gorąco), babcia wysłała mi pieniądze, jak zawsze, no i została koperta od Harry'ego. Najchętniej podarłabym ją i wyrzuciła, ale ciekawość zwyciężyła. Jednym ruchem otworzyłam kopertę i wyjęłam kawałek białego, sztywnego papieru. Był to liścik zaadresowany do mnie. Przebiegłam wzrokiem po karteczce i aż zabrakło mi tchu. Zawartość głosiła: "26 listopada, sobota, godzina 20... Przyjadę po Ciebie, więc bądź gotowa.. :)" Niedoczekanie Jego! Jeśli On myśli, że wciągnie mnie na... randkę?, to się grubo myli!
    Z wściekłości podarłam wiadomość i wyrzuciłam przez okno. Przy okazji zmoczyłam trochę nosa. Ulewa nadal nie ustawała. Co za pogoda! Mimo wszystko postanowiłam wyjść z domu. Siedzenie w tych czterech ścianach na pewno mi nie pomoże! Ubrałam jakieś zwykłe jeansy, koszulkę i bluzę i udałam się do przedpokoju. Nadal byłam zła i rozdrażniona, więc gdy zakładałam buty ręce mi się trzęsły. Teraz zależało mi tylko na tym by jak najszybciej wyjść z tego, przeklętego domu. Niepostrzeżenie nad głową usłyszałam głos Davida.
- A Ty gdzie się wybierasz? W taka pogodę?
- Idę się przejść... - odparłam zmęczona.
- Zmokniesz. Nie idź!
- A co mam robić?! Siedzieć tutaj w domu?! - wybuchłam. Mój stan pogarszał się z sekundy na sekundę.
- A gdzie chcesz iść? - odpowiedział pytaniem na pytanie mój rozmówca.
- Jeszcze nie wiem...
- Weź telefon... I wróć na obiad.
- Serio? Coś jeszcze? - spytałam retorycznie chcąc już wyjść.
- Tak. Jutro masz pierwszą wizytę u doktora Westa....
- Co?!
- Na 13:30...
- Ale ja się nie zgadzam!!
- Ale Ty w tej sprawie nie masz nic do gadania! Już czas byś wzięła się w garść i przestała udawać rozkapryszoną dziewczynkę!
- Tak ja Ty?! Wiesz co? WYPCHAJ SIĘ! - krzyknęłam na pożegnanie trzaskając drzwiami. Dopiero na ulicy przypomniałam sobie, że nie miałam być kulą u nogi. No cóż... To nie znaczy, że dam sobą rządzić! Nie miałam zamiaru iść do żadnego psychola, żeby  mi mówił co mam robić! Moja wściekłość właśnie sięgnęła zenitu, więc żeby jakoś rozładować napięcie, które roznosiło się elektryczną falą pięć kroków przede mną zaczęłam biec. Biegłam i mokłam. Tylko jedna osoba mogła teraz ukoić moje zszargane nerwy. Mijałam ginące w ulewie ulice i domy aż wreszcie dotarłam pod "schronisko".
    Weszłam do środka. Jak zawsze panował tu zaduch i mrok. W kącie ktoś przygrywał smętnie na gitarze wprowadzając atmosferę pogrzebu. Z boku jakiś chłopak właśnie wciągał kreskę. To był Matt. Obdarzył mnie szerokim uśmiechem, ale w Jego oczach widniała tylko pustka. Był chudy i blady... Jak wszyscy tutaj. Nie spuszczając ze mnie nieprzytomnych oczu, wydarł się.
- Luke! Twoja dziewczyna przyszła! Obdarowałam Go palącym spojrzeniem, ale zaraz potem uścisnęłam mocno na przywitanie, nawet się uśmiechając.
- Też miło Cię widzieć! - odrzekłam.Usłyszałam jak ktoś szybko zbiega po schodach i zza rogu wypadł uśmiechnięty szeroko Luke. Włosy w niemożliwym nieładzie, pogięta koszulka i bokserki. Chyba wyrwałam Go z łóżka. W takim wydaniu był jeszcze chudszy i bledszy niż zwykle. Poczułam palące poczucie winy i troskę. Co On z sobą wyrabiał?
- Cześć mała! - rzekł radośnie i przytulił mocno ściskając żebra. Mimo, że był chudy to i tak silniejszy ode mnie. I tylko On mógł mnie tak nazywać.
- Cześć, duuży! - odgryzłam się i odwróciłam głowę w stronę Matta.
- Mogłeś Go nie budzić! - rzekłam z wyrzutem w głosie.
- Mogłem. - odparł chłopak i legnął na kanapie. Ćpuny to popaprańcy. Oprócz Luke'a. On jest normalny. Obdarowałam przyjaciela surowym spojrzenie.
- Ile spałeś? - spytałam z naganą w glosie.
- Heh, dzisiaj całą noc! A Ty mądralo? - odparł.
- Też.
- Serio? Bo wyglądasz jakby Cię z krzyża zdjęli...
- Skąd Ty w ogóle znasz takie powiedzenia? - zagadnęłam Go omijając drażliwe tematy.
- A znam. Chodź, zrobię Ci herbatę, cała mokra jesteś...
    Ruszyliśmy do małej, prowizorycznej kuchni tego, stwarzającego pozory normalności domku, który Luke dostał w spadku po swojej zmarłej ciotce, urządzając tu swój dom. I przy okazji "schronisko" dla bezdomnych ćpunów. Każdy jakoś pracował na boku by to domostwo utrzymać, a jego domownicy stali się nierozerwalną całością, rodziną. Tak ja to odbierałam. Oczywiście nie było tu luksusów. Większość kasy szła na towar. Ale Luke zawsze starał się oszczędzić trochę pieniędzy na jedzenie, rachunki i takie tam. Dlatego pracował najciężej. Ale odnajdywał w tym sens i szczęście, więc któż mu miał zabronić to robić? Ja czułam się tu jak w moim prawdziwym domu. Ktoś by pomyślał, jak to? Wśród tylu ćpunów, przecież to niebezpieczne i można się wciągnąć i w ogóle... Ale każdy wiedział, że Luke tu ustala zasady, w każdej chwili może kogoś wyrzucić. A On mnie kochał, więc byłam tu nietykalna. I czułam atmosferę dziwnego spokoju i bezpieczeństwa kiedy tu przebywałam. Może to dziwne, ale uważałam to miejsce nawet za przytulne. Tak właśnie było.
    Klaustrofobiczna kuchnia składała się z kilku białych szafek zajmujących ścianę, stołu stojącego pod oknem, gdzie na jednym z trzech krzeseł usadowiłam się ja, małej kuchenki, lodówki i wytapetowanych w różowe róże ścian. Luke wielokrotnie na nie narzekał i chciał przemalować pomieszczenie, ale nigdy jakoś się nie złożyło by dokonał tych radykalnych zmian, a mi podobał się taki stan rzeczy jaki był i twierdziłam, że to ta kuchnia właśnie jest sercem tego domu. Idealnie oddawała swoją dziwacznością, dziwaczność jej mieszkańców.
    Luke nalał wody do czajnika, wyjął z jednej szafki dwa szczerbate kubki i wsypał do nich jednakowe torebki tej samej, czarnej herbaty . Nie było wyboru. Mi to nie przeszkadzało. Opierając się o kuchenkę, zerknął na mnie badawczo i uśmiechnął się w ten szczególny dla siebie sposób, jakby wiedział co się szykuje. Tak dobrze mnie znał.
- Co się dzieje? - spytał po chwili.
- Och... Pokłóciłam się z Davidem! - wypaliłam od razu. Nie miało sensu ukrywanie przez Nim prawdy. Przecież po to tu przyszłam... Żeby wreszcie ktoś mnie wysłuchał i zrozumiał. Tym kimś był Luke.
    Chłopak spojrzał na mnie z wyższością i przewrócił oczami.
- Znowu? Co tym razem zmalowałaś? - spytał pół żartem, pół serio.
- Nic.
- Nic?
- Nic. - powtórzyłam. On w odpowiedzi tylko się zaśmiał. Niestety Jego śmiech był zaraźliwy, więc po chwili śmialiśmy się już oboje.
- No dobra wystarczy już tego dobrego! Gadaj co się stało. - powiedział Luke.
- Dave wymyślił sobie jakąś durną terapię! Zapisał mnie do jakiegoś doktorka i myśli, że to coś da! - odrzekłam wściekła i nie mogąc usiedzieć na miejscu, zerwałam się z krzesła i podeszłam do przyjaciela, opierając się plecami o jedną z szafek, tak że staliśmy do siebie bokiem. Zerknęłam na przyjaciela, szukając pocieszenia.
- To wszystko? - spytał po chwili milczenia Luke. Spojrzałam w Jego stronę oburzona, że nie przejął się mną, chcąc mu wykrzyczeć, że tak, to wszystko, ale coś mnie powstrzymało. Przecież to nie wszystko. Przecież nie dlatego tu przybiegłam. Nie tylko dlatego.
- Nie. On... umówił się... z kimś....na randkę. - ostatnie słowo ledwo wyszło z moich ust, a ja już poczułam chęć na to by rozpłakać się jak dziecko. Zdradzone, samotne, porzucone na polu walki, dziecko.
- I...? - dopytywał się Luke. Czasami wydawało mi się, że znał mnie nawet lepiej niż ja sama. Dobrze wiedział, że to jeszcze nie wszystko, zanim ja o tym pomyślałam.
- Jest jeszcze.... On.
- Kto?
- Ech... Harry.
- Harry? Jaki Harry? - Spojrzałam na Niego zdziwiona i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nigdy nie wspominałam Luke'owi o Harrym. Bo i po co? Teraz należałoby nadrobić te zaległości, ale ja nie miałam zamiaru wracać do bolesnych wspomnień.
- Harry Styles. Kiedyś się przyjaźniliśmy. Teraz On nagle powrócił i próbuje ustawiać mi życie! Co za palant! - krzyknęłam trochę zbyt głośno. Luke patrzył na mnie zdziwiony.
- Ten Harry? Harry Styles? Ten z One...
- Proszę Cię! Tak ten Harry!! Mam Go dość!
- Co On Ci zrobił?
- Ugh... To długa historia! To jest nieważne! Ważne jest to, że On mnie nęka! Cały czas o Nim myślę, mam już tego dosyć! - jęknęłam rozpaczliwie wtulając się w tors przyjaciela. On bez słowa przygarnął mnie do siebie i nic nie mówiąc huśtał leciuteńko w ramionach, głaskając delikatnie plecy. To pozwoliło mi się uspokoić. Nagle podskoczyłam bo czajnik zaczął gwizdać.
   Luke ostrożnie zalał nam herbaty i powoli zaprowadził mnie do stołu, usadzając na poprzednim miejscu. Sam zajął krzesło obok. Leciutko, delikatnie mieszał łyżeczką w kubku. Był taki spokojny. Dziwnie spokojny. Chociaż jedno z nas jest normalne, pomyślałam. Po chwili zaczął cicho.
- Słuchaj... Wiesz, że cokolwiek się stanie możesz na mnie liczyć... Ale uważam, że David może robić to dla twojego dobra. Powinnaś spróbować...
- Już próbowałam i nie wyszło! Koniec! Nie dam z siebie robić wariatki!
- Nikt nie pomyśli, że jesteś wariatką. Bardziej - upartym osłem. - odrzekł Luke.
- A Ty dlaczego Go popierasz?! Sam w życiu nie dałbyś się na takie coś zaciągnąć! - wyrzuciłam Mu.
- Ale ja to nie Ty!
- Tak? A niby jaka jest różnica?!
- A taka, że Ty akurat potrzebujesz pomocy! - odrzekł bardzo poważnie chłopak. Z Jego twarzy znikła jakakolwiek oznaka rozbawienia. Mówił bardzo serio. Ale ja nie poddawałam się tak łatwo.
- Nie udawaj, proszę Cię! Oto Luke Whitson - człowiek bez problemów! - zakpiłam. - Komu, jak komu, ale z nas dwojga, to Tobie bardziej przydałaby się terapia!
- Odwyk, chciałaś powiedzieć... - rzekł, spuszczając głowę. Znowu poczułam wyrzuty sumienia. Co ze mnie za przyjaciółka?! Nie jestem przyjaciółką, tylko kulą u nogi, która niszczy życie wszystkim dookoła...
- Wcale tego nie chciałam powiedzieć!
- Ale taka jest prawda...
- Luke, przestań...
- Nie jestem na tyle odważny, nie mam siły, by stoczyć tą walkę.... A to mnie kiedyś zgubi....
- Przestań do cholery!
- Nie! Posłuchaj mnie! Nie jesteś sama! - odparł chłopak patrząc mi głęboko w oczy. - Masz Davida! On Ci pomoże! Tylko musisz mu pozwolić.... Pozwolić wyciągnąć siebie z tego gówna, póki jeszcze czas! Ty masz jeszcze szanse! - widziałam w Jego oczach to coś, co pozwalało mi uwierzyć, że ma rację, że ja również powinnam w to uwierzyć. - Pozwól sobie pomóc, Lily...
- Taaak, gdyby to wszystko było takie proste!
- To jest proste. Albo chcesz walczyć, albo toniesz... Chcesz zatonąć razem ze mną? - spytał retorycznie, ale ja i tak udzieliłam Mu odpowiedzi.
- Oczywiście, że chcę! Nie pamiętasz? - odrzekłam machając Mu przed oczami bransoletką, Jego prezentem urodzinowym. Ze wszystkich ona najbardziej mi się podobała.
- Ech.... Uparta jak osioł. - odparł Luke znowu wywracając oczami. - Jesteś głodna? - spytał, wstają od stołu.
- Nie.
- A jadłaś coś dzisiaj? - tym razem skierował swój zabójczy wzrok na mnie, przez co zaczęłam się śmiać.
- Noo... Tak trochę. - odrzekłam po chwili.
- Trochę to pewnie niewiele znając Ciebie.
- Daj spokój! Nie jestem głodna! - nie chciałam Go jeszcze obżerać. Dobrze wiedziałam, jak jest.
- Okej... To zrobię tosty. Ile zjesz?
- Zero.
- Trzy? Okej. - powiedział w ogóle się mną nie przejmując. Westchnęłam tylko i spuściłam głowę na stół. Miałam dość wszystkiego.
- Co się dzieje mała? - zagadnął mnie przyjaciel krzątając się po kuchni.
- David ma dziewczynę... Tak myślę.
- To chyba dobrze, nie?
- Nie. Teraz będzie chciał mnie uszczęśliwić na siłę. A ja... nie chcę być szczęśliwa.
- Co? Dlaczego?
- Bo wtedy... Zapomnę o Niej. - usłyszałam jak Luke do mnie podchodzi. Klęknął przy mnie i wziął moje dłonie, zamykając w swoich, tak, że siedziałam do Niego przodem. Zauważyłam kilka niewielkich śladów, po wkłuciach. Serce mnie zabolało. Nie chciałam by mój przyjaciel zatonął. On zmusił mnie bym spojrzałam Mu w oczy i rzekł.
- Lily, Ty nigdy o Niej nie zapomnisz. Przecież zawsze ją masz, przy sobie.... W sercu. Ona czuwa nad Tobą. I chce żebyś była szczęśliwa. Nie możesz tak cały czas zamykać się w tym bólu. To Cię niszczy! Musisz walczyć Lily!
- WOW - odpowiedziałam tylko.
- Co wow?
- No, nie sądziłam, że kiedyś to od Ciebie usłyszę.... Wydoroślałeś.... Zakochałeś się czy co? - spytałam rozbawiona. Jednak On nie zaśmiał się ze mną. Tylko delikatnie uśmiechnął.
- Noo. - odrzekł cicho. Zanim do mnie dotarło co się właśnie stało, On już zdążył się podnieść i wziął się za dokańczanie tostów. Ja tylko siedziałam oniemiała.
- Jak to... zakochałeś się? W kim?!
- Jezu, oddychaj! Znasz ją.... - odparł Luke, czerwieniąc się odrobinkę.
- Znam?! Kto to?
- Noo.. Chcesz ją poznać?
- Zaraz... Przecież mówiłeś, że ją znam.
- Ale nie osobiście.
- Aha... A dowiem się wreszcie o kim mowa?
- Dowiesz. W swoim czasie. - odpowiedział Luke kładąc przede mną talerz z trzema obiecanymi, cieplutkimi tostami. W brzuchu mi zaburczało, co nie uszło oczywiście uwadze mojego przyjaciela, który spojrzał na mnie z wyższością starszego brata.
- Jedz!
- Dobra, dobra... Ale najpierw powiedz!
- Najpierw zjedz! - powiedział chłopak, przygotowując posiłek dla siebie. Poddałam się.
    Razem zjedliśmy śniadanie, po czym udaliśmy się do salonu. Z racji tego, z pogoda nie miała zamiaru się dzisiaj poprawić włączyliśmy telewizor. Towarzyszył nam tylko Matt.
- Gdzie reszta? - spytałam zaskoczona. Zazwyczaj, o tej porze, nie było tu tak pusto.
- Nie wiem. Pewnie poszli do roboty. - odrzekł Luke, gapiąc się przed siebie. Chyba nawet nie udawał, że obchodzi Go to co dzieje się na ekranie.
- Halo! Ziemia do Luke'a!
- On taki jest już od kilku ładnych dni... Przykro mi Lily, zostałaś... zastąpiona. - odparł wesoło Matt. Rzuciłam w Niego poduszką.
- Zamknij się człowieku! - odrzekł Luke. - Próbuję myśleć.
    Wpatrywałam się pustymi oczami w ekran odbiornika, jednak nie oglądałam. Jak Luke, ja również miałam wiele spraw do przemyślenia. Co powinnam zrobić? Tak po prostu dopuścić do siebie myśl, że już czas? Że wszyscy ruszyli na przód i ja też powinnam? Ale czy potrafiłam? Jeszcze do dzisiaj rana byłam pewna, że nie. Ale teraz? Może powinnam spróbować? Może Luke ma rację... Może, kiedy ja się uratuję, to Jego też zdołam wyciągnąć. W końcu On jeden na tej całej, zakichanej planecie, nie zasługiwał na zatonięcie. Był dobry, życzliwy i kochany. I mnie rozumiał. A ja Go potrzebowałam. A teraz On dorósł i się zakochał.... Gorzkie uczucia, które od rana gdzieś tam się chowały, znowu dały o sobie znać. Skoro znalazł sobie kogoś, z kim może być szczęśliwy to ja nie jestem Mu już potrzebna.... Może faktycznie zostałam zastąpiona.... Zdradzona.... Sama.... I jak mam walczyć, skoro odebrano mi broń?! Uczucia mieszały się we mnie tworząc zabójczą mieszankę rozpaczy, troski, osamotnienia i żalu. No i złości oczywiście, która niezmiennie od kilku dni była rezultatem oddziaływania Pana Stylesa. Teraz widziałam przed oczami tę Jego uśmiechniętą twarzyczkę i chciałam Mu przywalić. Zdałam sobie sprawę, że wszyscy właśnie teraz wymagają ode mnie żebym wstała, kiedy tak naprawdę jestem najsłabsza. Beznadzieja.
    W głębi poczułam przejmujące uczucie strachu. Bałam się i to jak cholera. Teraz jedno słowo wystarczyło bym runęła bezpowrotnie. Nagle drzwi się otworzyły i do domu weszły Emy, Cor i Samy. Dwie czarnowłose dziewczyny, siostry, niosły siatki z tajemniczą zawartością. Samy, najstarszy z całej "rodziny" bo już prawie trzydziestoletni, usiadł tylko pod ścianą, mocząc okropnie dywan i odpalił papierosa. Zza smugi dymu posłał i słaby uśmiech.
- Co tam? - spytał zachrypniętym głosem. To nie przeziębienie, tylko wyniszczony organizm go takim uczyniły.
- Nic... - odpowiedziałam cicho. Nie byłam zbytnio skora do rozmowy. Zauważyłam, że jedna z sióstr, Emy przygląda mi się podkrążonymi oczami. Nie zwróciłam na to uwagi.
- Masz. - powiedziała, podając mi butelkę zimnego piwa. - Tobie przyda się na bank. - dodała, uśmiechając się porozumiewawczo. Okazało się, że obie siatki dziewczyn były nimi wypełnione.
    Nie zastanawiając się długo otworzyłam butelkę, podanym przez Em otwieraczem i pociągnęłam zdrowego łyka. Piwo było wręcz lodowate. Żeby je ogrzać, trzymałam je w dłoniach, co sprawiało niemiłosierny ból., jednak miałam to gdzieś. Ból był dobry. Pozwalał zapomnieć...
    Luke zmierzył mnie uważnie wzrokiem, po czym sam otworzył sobie jedno. Byliśmy jak Ci dwaj rozbitkowie... Razem w niedoli. Czułam Jego bliskość i to pozwalało mi nie myśleć... Tylko pić.
    Cor podeszła do starego magnetofonu, który kiedyś przybył tu wraz z DJ Lilu, który zginął podczas strzelaniny. Sprzęt nadal chodził. Włączyła jakąś żywszą piosenkę z lat 80. Tutaj słuchało się takiej muzyki. Po czwartym piwie nawet wchodziła przyjemnie do ucha. Świat zaczął się przyjemnie kręcić i nabierać lepszych barw. Siedziałam rozbawiona na kanapie oglądając skoczne pląsy Matta i Car, aż w końcu sama do Nich dołączyłam.
    Przychodziło coraz więcej ludzi i impreza zaczynała się rozkręcać. Muzyka stawał się jeszcze żywsza, a pomieszczenie ginęło w obłokach dymu papierosowego i tego ze skrętów. Większość tańczyła, niektórzy tylko siedzieli po bokach dając sobie w żyły, czy robiąc jeszcze inne, dziwne rzeczy. Nic nie widziałam, nic nie czułam, latałam.
    Ćpunów takich jak Matt, można porównać do dzieci we mgle. To właśnie z Nim podskakiwałam w miejscu, jak para pięciolatków, dopóki nie zabrakło mi tchu w piersiach.
- Chcesz? - spytał uradowany, wyjmując z kieszeni jakieś tabletki, nieznanego mi pochodzenia. Patrzyłam się na nie jak zahipnotyzowana, wiedząc, że po nich na pewno poczuję się lepiej, ale nie umiejąc podjąć decyzji.
    W końcu poczułam jak jakaś silna ręka wyciąga mnie z tłumu. Nagle drzwi się otworzyły i poczułam podmuch zimnego powietrza, który momentalnie mnie ocucił. Świat powoli zwalniał. Ujrzałam Luke'a, który właśnie zakładał kurtkę, a mi podawał moją. Posłusznie założyłam na siebie okrycie.
- To wszystko moja wina! - powiedział tylko i szybko ruszył przed siebie. Popędziłam za Nim na tyle, na ile mogłam, co nie było wcale łatwe zważywszy na mój stan. Poza tym nic prawie nie widziałam. Nagle z popołudnia zrobił się wieczór.
- Zaczekaj! - krzyknęłam ostatkiem sił i prawie runęłam na ziemię. Poczułam jak ktoś mnie przytrzymuje i nagle już stałam w pozycji pionowej. Ruszyliśmy razem z wolna w ciemną noc.
- Gdzie idziemy? - spytałam po chwili.
- Musisz wytrzeźwieć... A potem do domu! - odrzekł stanowczo chłopak. Chyba był zły... Jakoś w tym całym zamieszaniu uszło mi co porabiał Luke, ale chyba nie bawił się tak dobrze jak ja.. Głupek. Nagle z niewiadomych mi przyczyn zaczęłam się śmiać. To było takie orzeźwiające, takie proste i naturalne, że nie mogłam przestać. Nie rozumiałam dlaczego On nie śmieje się razem ze mną.
- No co Ty? Czemu jesteś taki... naburmuszony? - spytałam po raz kolejny wybuchając śmiechem.
- Daj spokój Lily... - odparł.
    Szliśmy w milczeniu, a ja czułam jak cudowne właściwości alkoholu nikną z każdą chwilą. Powracałam pomalutku na Ziemię. Widocznie nie byłam aż taka pijana, jak przypuszczałam.
    Doszliśmy już prawie do centrum Londynu, kiedy przypomniałam sobie o czymś.
- Czemu ja widzę gwiazdy?
- Ulewa się skończyła. - odpowiedział Luke.
- Ooo nie. Ulewa nigdy się nie kończy.
- To wszystko moja wina. - powiedział jakby do siebie mój przyjaciel.
- Nie, to nie jest Twoja wina... Tak po prostu jest. - wytłumaczyłam Mu, jak małemu dziecku.
- Nie mówię o tym... Tylko o tym! - odrzekł wskazując na mnie. Zatrzymaliśmy się.
- Nie rozumiem...
- Jesteś taka przeze mnie... David miał rację, nie powinienem...
- Zamknij się! Co Ci w ogóle odpieprza?!
- Mi nic! Ja tylko zdałem sobie sprawę, że nie jestem dobry... dla Ciebie...
- Tak?! A jak na to wpadłeś odkrywco?! - wykrztusiłam cała czerwona. Pewnie właśnie robiliśmy niezłe widowisko.
- Nie powinnaś taka być. Nie powinnaś przyjaźnić się z kimś takim... jak ja. - odrzekł powoli, spuszczając wzrok.
- Masz rację! Ty dupku! Tak to sobie obmyśliłeś..?! - krzyknęłam cała się trzęsąc z wściekłości.
- Co?
- Skoro już znalazłeś miłość swojego życia, to już mnie nie potrzebujesz, tak?! A ta cała gadka o... o  tym, żebym walczyła... To wszystko po to żeby się mnie pozbyć? - wykrztusiłam.
- O czym Ty w ogóle pieprzysz?!
- Już o niczym! WAL SIĘ! - krzyknęłam na odchodnym i uciekłam.
    Biegłam przed siebie, ocierając gorące łzy z policzków i przepychając się przez tłumy ludzi. Jak mogłam być taka głupia?! Jak mogłam tego nie widzieć?! Tego, że mój były już przyjaciel się zakochał i że jestem Mu niepotrzebna, zbędna? To takie oczywiste! Po co mu kula u nogi?!
    Nie wytrzymałam i po prostu zatrzymałam się. Znalazłam się nad Tamizą. Spokojny nurt rzeki przyciągał do siebie. Usiadłam powili na murku, oddzielającym ulicę od rzeki i po prostu patrzyłam.
     Po chwili zrobiło się naprawdę zimno, więc włożyłam ręce do kieszeni gdzie znalazłam, o dziwo paczkę papierosów. W sumie nie miałam nic do stracenia. Wyjęłam jednego i wtedy pojawił się problem. Jak mam go użyć? Przecież nie mam zapalniczki. Pomoc przyszła szybciej niż się spodziewałam.
- Odpalić? - usłyszałam za sobą męski głos i szybko odwróciłam głowę.   



Okej... To znowu ja.
Szybko. Wszystkie informacje znajdziecie na samym końcu, a to co pod tym, jest wynikiem pracy mojej dobrej koleżanki, Weroniki (którą gorąco pozdrawiam). :D Napisała to i poprosiła mnie bym to wstawiła i podzieliła się tym z Wami... Chcemy znać Waszą opinię! ;) Proszę, przeczytajcie. 
Do zobaczenia na dole ;) xx



Wiem, że może macie już dość blogów o nie spełnionej miłości, ale tak bywa, że każdy blog ma swoje przesłanie. Uprzedam was na początku, że nie jest to kolejna banalna historia ze szczęśliwym zakończeniem tu zakończenie jeszcze nie powstało może to właśnie los nie chce zkończyć tej histori, a może to ja wieżę, że nidy się nie skończy. Mówię wam na początku,że moja historia jest prawdziwa i nie będzie dzielona na żadne rozdziły opiszę ją w całości.
Wszystko miało miejsce w szkole podstawowej, a dokładnie w pierwszej klasie, może się to wydawać głupie, ale człowiek pamięta takie rzeczy, a w szczególności jeśli dotyczą one ukochanej osoby, zeszłam z wątku więc było to w pierwszej, klasie pewnego dnia w drzwiach stanął mały chłopiec z noedużym plecakiem, roztargnionymi włosami i dużym asortymentem piegów na twarzy. Przyprowadziła go jego mama,jak wcześniej myślałam. Chłopiec miał na imię Damian wydawał się całkiem zwyczajny, w każym bądź razie nie wyróżniał się. Mijały dni i miesiące, a Damian coraz lepiej czół się w naszym otoczeniu. Kończąc pierwszą klasę staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nie było nam dane cieszyć się naszą przyjaźnią. Zakończenie roku, a potem wakacje, od czasu do czasu spotykaliśmy się. Pamiętam, że  nie mogłam się doczekać aż wreście skończą się  wakacje i wrócimy do szkoły, gdzie ja i Damian będziemy się częściej widywać. Po długim okresie oczekiwania moje prośby sie spełniły i nadeszedł koniec wakacji i początek drugiej klasy, a razem z początkiem roku zaczęła się nauka do pierwszej komunii. Moje błogie dni zostały zmiażdzone przez nowinę, która nadeszła jak grom z jasnego nieba. ''Przeprowadzka'' z końcem drugiej klas. Strasznie bałam się,że kontakt z moimi przyjaciółmi się urwie,a szczególnie z Damianem. Druga klasa przemineła w zastraszającym tempie pierwsza komunia, zakończenie roku i koniec mój świat dotąd uporządkowany stanął w gruzach wraz z upływem pierwszych dni wakacji zaczęła się przeprowadzka. Mieszkanie było ładniejsze, ale co z przyjaciółmi choć na moim podwórku mieszkały dwie dziewczyny o rok ode mnie młodsze nie mogłam z nimi nawiązać kontaktu. Pierwsze noce zostały przeze mnie przepłakane strasznie tęskniłam za moimi bliskimi znajomymi z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że moje obawy nowej klasy miały swoje uzasadnienie. Wakacje szybko mineły w prawdzie zaprzyjaźniłam się z dziewczynami o których wspominałam wcześniej, ale to nie była taka sama przyjaźń jak na poprzednim znajomymi z podwórka. Pierwszy dzień w szkole nigdy go nie zapomnę pełna obaw weszłam do kościoła, a potem do szkoły po uroczystym rozpoczęciu roku przyszedł czas na mniej oficjalne spotkanie w klasach. Wraz z mamą trafiłyśmy do odpowiedniej sali weszłam, a tam kobieta w fioletowym swetrze i  z fioletowym gwizdkiem zawieszonym na szyi patrzy się na mnie i oczekuję ode mnie jakiejkolwiek odpowiedzi, a ja nie mogłam nic wykrztusić. Weszłam do środka pełno dzieci wpatrywało się we mnie jak w jakąś dziwna istotę przedstawiłam się i usiadał w ławce nawet nie pamiętam kto był moim towarzyszem niedoli. Pierwsze dni w nowej klasie mijakły mi jako tako przez przerwy podpierałam filar, a na lekcjach nikt się do mnie nie odzywał. Więc można powiedzieć, że moje towaystwo wystarczało Chciałam jak najszybciej skończyć lekcje i wrócić do domu i tak zazwyczaj było.Aż wreszcie,któregoś dnia podeszło do mnie parę dziewczynek,te dziewczynki stały się później moimi najlepszymi przyjaciółkami na tamten okres.Dzięki nim mogłam się zaaklimatyzować,poznać nowych ludzi z mojej klasy,zaczełam należeć do ''najlepszej paczki'' w klasie i choć mogło się to wydawać dziwne,ale nie długo cieszyłam się takim ułożeniem sytuacji zaczęły się kłótnie między nami,a że w trójkę tworzyłyśmy duet to zawsze jedna w czasie kłótni pozostawała zdana sama na siebie.Tak więc miałam parę koleżanek i wszystko zaczęło się układać i zapomniałam o Damianie i o przyjaciołach z poprzedniej klasy.Pewnego dnia na przerwie pamiętam,że było to upalne lato bo mogliśmy wyjść na boisko szkolne zobaczyłam go stał i rozglądał się, po pewnym czasie zauważył mnie.Nie mogłam uwierzyć,że to on.Od tmtego czasu staliśmy się nie rozłączni.Okazało się,że Damian przeprowadził się do miejscowości,w której mieszkałam dlatego,że jego ciocia jak ją nazywał i wujek zaczeli budowę domu w okolicy szkoły.Tak naprawdę Damian był w pogotowiu opiekuńczym i dlatego nazywał kobietę,która przyprowadzała go do szkoły ciocią.Pamiętak,że Damian nie lubił wspominać o swoich biologicznych rodzicach i dlatego nie rozmawialiśmy o tym.W każdej chwili mógł trafić do rodziny zastępczej jego ciocia nie chciała do tego dopuścić,ale nie mogła nic na to poradzić nie spełniała pewnych warunków jakie każda rodzina zastępcza musi spełniać.Więc zaczeli budowę domu aby Damian i jego dwaj bracia zostali z nimi.Więc objaśniłam wam na czym polegała sytuacja Damiana i jego rodziny. Dlatego teraz rozumiecie dlaczego na każdej przerwie rozmawialiśmy ze sobą,ten czas był bardzo dla mnie ważny. Pewnego razu dostałam od niego małą karteczkę była na niej  narysowana żyrafa i papuga siedząca na drzewie pamiętam to jak bym dostała ją wczoraj, na tej małej karteczce żyrafa mówiła do papugi i tu zacytuję ''papużko,papużko choć powiem Ci coś na uszko, a może jednak nie bo wszystkim powiesz kocham Cię''. Wiem,że może się to wam wydawać banalne dwójka dzieciaków wyznająca sobię miłość. To była najpiękniejsza karteczka, którą dostałam w życiu jak się później okazało była to walentynka w środku lata. Razem z Damianem spędzaliśmy wszystkie przerwy razem,dni i miesiące mijały szybko, aż w końcu kolejne zakończenie roku. I wraz z tym wydarzeniem nadeszła druzgocąca wiadomość znalazła się rodzina zastępcza dla Damiana i jego braci. I tak na nowo go straciłam, uczucie jakie poczułam,kiedy się o ty dowiedziałam było straszne to tak jakby ktoś wyrwał Ci kawałek serca i bawił by się z tobą w chowanego niby jesteś już tak blisko, a jednak daleko. Nasz kontakt na nowo się urwał, często o nim myślałam. Wraz z upływem czasu powoli zapominałam o Damianie, aż pewnego dnia w szkole pojawiała się dziewczyna, która mieszkała u tej samej cioci co nie dawno Damian była to podajże piąta klasa. Pewnego razu,gdy moja mama rozmawiała z ciocią Damian, powiedziała, że Damian nie może się z nią kontaktować ponieważ jego nowa rodzina zabrania mu tego przed obawą jego biologicznych rodziców, w pewnym czasie po wyjeździe Damiana jego ciocia ukończyła budowę domu i gdybym mogła cofnąć czas zrobiła bym tak, że Damian nadal mieszkał by w Polsce. Z relacji jego cioci wynikała, że Damian nie jest dobrze traktowany przez jego nwych rodziców. Tak mijały kolejne lata klasa czwarata mineła. A wraz z nastaniem klasy piątej zaczęłam się przyjaźnić z dziewczyną, która obecnie jest moją najlepszą przyjaciółką, w klasie piątej wyjechałam na trzy miesiące do Niemczech przyjechałam na zakończenie roku, gdy wyjeżdzałam miałam krótkie włosy, a gdy wróciłam zaskoczyłam swoich znajomych włosy do ramion,była to oznaka przemijania i tak zaczeły się kolejne wakacje,ale tym razem nie spędziłam ich samotnie, ale z moją najlepszą przyjaciółką. Klasa szósta egzaminy gimnazjalne,które prawdę mówiąc nie poszły mi rewelacyjnie.Klasa pierwsza gimnazjum całkowita zmiana dodatkowe przedmiot,pierwsze przyjaźnie takie z w szerszym gronie,pierwszy biwak,zmiana wychowawcy na przemiłą nauczycielkę. Tak właśnie minęła mi pierwsza gimnazjum o Damianie nie było nawet wspomnienia. Wakacje najbardziej oczekiwany przeze mnie okres roku. Pierwsze włuczenie się po naszej kochanej miejscowości, pierwsze rozmyślenia na temat chłopaków. Druga gimnazjum kolejna zmiana wychowawcy na jeszcze lepszą nauczycielkę. Pierwsze wypady nad jezioro nie tylko w żeńskim gronie. Kolejne zakończenie roku i kolejna traumatyczna wiadomość ''Przeprowadzka'' to słowo wydawało się dla mnie przekleństwem,ale byłam zdeterminowana i postanowiłam na swoim, że nie zmienię szkoły dlatego po wakacjach zaczęłam swoje zmagania z dojazdami do poprzedniej szkoły.Pierwsze miesiące były straszne myslałam, że nie dam rady, a z wielkimi krokami zbliżała się zima, ale przetrwałam. Pewnego razu z tytułu osoby dojeżdżającej siedziałam w szkolnej świetlicyi podeszła do mnie ta sama dziewczyna,która mieszkała u cioci Damiana.Rozmowa toczyła się w najlepsze aż w końcu spytałam ją o Damiana, a ona powiedziała mi rzecz,która zmieniała moje życie Damian ma wrócić,gdy skończy osiemnaście lat. Od tej wspaniałej wiadomości minęło może pół roku w między czasie rozmawiałam z ciocią Damiana żeby się upewnić, że ta wieść jest prawdą i rzeczywiście była to prawda. Mam szesnaście lat więc jeszcze tylko dwa lata i może los w końcu odda mi Damiana. Umówmy się podczas tego okresu,gdy nie Go nie było przeżywałam małe zauroczenia, ale do żadnego chłopaka nie czułam tego co do niego i może się to wam wydawać głupie bo niby skąd dziewczynka w wieku dziesięciu lat może wiedzieć co to miłość to przeczy wszystkim teorią ludzi uważających, że kobieta do dwudziestego roku życia wszystkie kontakty z mężczyznami odbiera jako miłość, a tak naprawdę to zauroczenie, ale w moim przypadku było tak, że dziewięcioletnia dziewczynka doświadczyła prawdziwej miłości i to prawdziwej. Jak ktoś mądry kiedyś powiedział ''Życie jest jak pudełko czekoladek nigdy nie wiesz na co trafisz'' i moje życie jest w pewnym sensie jak to pudełko, toczy się dalej i nie zaprzeczę, że może kiedyś się zakocham, ale zawszę na dnie mojego serca znajduję się on, chłopiec z asortymentem piegów i roztargnioną czupryną, gdyby nawet nie powrócił do Polski to zawsze będzie jedynym chłopakiem, którego nadal kocham i nie przestanę, a może właśnie wróci i będziemy razem teraz mogę tylko gdybać co było by , ale los nie napisał jeszcze końca mojej historii więc wszystko przede mną..........


Okej, to wszystko. :) Mam nadzieję, że Wam się spodobało... Co do mojego rozdziału, jak zawsze przesyłam gorący apel o skomentowanie! To dla mnie bardzo wiele znaczy, a Wam zabiera kilka minut... Chciałabym wiedzieć, co Wam się spodobało, a co nie i nad czym powinnam popracować, więc piszcie konkretnie, jeśli mogę o to prosić.. ;) I przepraszam za tak długą przerwę... Będę starała się to zmienić, obiecuję. :D  
Zapraszam do zakładki ze zwiastunem! Też napiszcie co o tym myślicie.... I koniecznie podzielcie się opinią na temat twórczości Weroniki! :D
Pozdrawiam gorąco i do zobaczenia! :D xxx
Talitha ;)  
                                                                               

20 komentarzy:

Anonimowy pisze...

masz fajny styl pisania xd co prawda preferuje bardziej blogi z Niallerem w roli głównej, ale ten też jest świetny ;*

Chedey pisze...

mmm, widzę, że rozgrzewka przed jutrzejszą rozprawką :)
Przeczytam jak tylko bede miala wiecej czasu C;
xoxo

Anonimowy pisze...

Świetnie piszesz ;) Gratulacje ;) Fajna historia :)))

Anonimowy pisze...

Rozdział jak zwykle - fajny . btw troche dużo literówek lecz mi to nie przeszkadza zbytnio x
pozdrawiam @bielejewska x

marieta pisze...

Więc teraz czas na super długi (lub nie) wywód od Mariety:D. Więc zamiast uczyć się z niemca to pobiegłam szybko po telefon, żeby przeczytać rozdział, a potem szybko do kompa, aby skomentować. Ogółem rzecz biorąc kocham to opowiadanie i twój styl i ciebie (haha<3). No, ale maiłaś kilak błędów (malutkich, ale lepiej Ci je powiem, bo uczymy się na błędach). Było dużo literówek, ale to mały problem i muszę przyznać, że ten rozdział miał nierówne tępo- tzn. czasami czytało mi się szybko, czasami wolniej. Nie wiem, może tylko ja mam takie odczucia (może to nauka na niemiecki tak mnie przymuliła?- to by było logiczne). Ale oprócz tego jakiś nie było komplikacji i ogółem i tak rozdział jest świetny... A nie zapomniałam o jednym... (ja WREDNA, możesz mnie za to zabić, pozwalam). Czasami nadużywałaś wykrzyknika i było za dużo trzech kropek. Niby nic, ale dziwnie mi się czytało. Mimo to rozdział świetny i czekam z niecierpliwością na kolejny. Zabrakło mi tylko jakiegoś śmiesznego, rozbrajającego momentu, ale ja jestem taka, a nie inna i lubię się pośmiać z fanfiction (ostatnio czytałam jedno to pili prochy kota, a potem skumali się, że to nie kawa XD). O, kurde. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz za tą moją 'bezcenną opinię'. A i jeszcze nie wiem czy chwaliłam już twój wygląd bloga. Jest B.O.S.K.I. Muszę sobie zamówić, ale najpierw napiszę prolog. Hahaha, geniusz. \
PS. To jest moje nowe konto, stare- wraz z blogami jest nieużywane :D. Żeby nie było jakiś wątpliwości.

Anonimowy pisze...

Kolejny genialny rozdział, już nie mogę doczekać się następnego. Jestem na maksa ciekawa kim był chłopak od zapalniczki.


***Weronika***

Anonimowy pisze...

świetny rozdział . kocham to opowiadanie :D

olkka pisze...

Kochanie ty moje najukochańsze! ♥
Jestem tak cholernie, mega z ciebie dumna! :')
*płaczek*
Co do rozdziału: jak zawsze cudny, boski, wspaniały i wgl naj naj naj *o*
Uwielbiam twoje opowiadanie ♥
Jest takie kdnchjaoklz,nkjdsakzl *.*
No nie mam słów, żeby to opisać. :')
Jesteś wspaniałą pisarką jak i osobą, o czym zdążyłam już się przekonać.
CHCĘ TAKIE PRZYJACIELA JAK LUKE! TERAZ, JUŻ, TUTAJ !
zrób to dla starej, głupiej ciotki :D
Co do opowieści twojej koleżanki to: popłakałam się..
No po prostu to taka słodka i smutna historia ;')
A że mam jeszcze pojebane hormony, to tym bardziej płakałam xD
Coś mi się wydaje, że to Harry tam jest z tą zapalniczką :D
Ale ja nic nie mówię :) hah
DLACZEGO W TAKIM MOMENCIE?! WHY?!
No twój blog jest po prostu ZA JE BI STY bejbe :)
Wiem, że to już mówiłam, ale JESTEM TAKA DUMNA Z CIEBIE ! ♥♥
Czekam na kolejny tak cudny rozdział *co jest wiadome*
Powodzenia tam w LO :)
Weny skrzacie i trzymaj się. xx
Love you, Ciotka Dżeff ♥

Unknown pisze...

Boski, wspaniały ZAJEBISTY!!! ♥
Wgl dziewczyno skąd ty się urwałaś piszesz tak mmm haha tak PER-FECT ;** Niesamowita ♥ Blog kjhausidgsa ♥♥♥
Zapraszam na bloga mojego i koleżanki: http://onedirectiononedreamonelove.blogspot.com
Życzę dużo dużo weny i opwodzenia skarbie ;***

Anonimowy pisze...

waaart długiego czekania ! nie mg sie doczekać następnego . życze weny xxxx @rawrmyniam

Kelsey ♥ pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Kelsey ♥ pisze...

Matko, kocham to opowiadanie. Możesz mnie informować o nowych rozdziałach? Byłabym wdzięczna xx
Zapraszam do siebie:
http://when-i-cant-believe.blogspot.com/
http://dark-story-with-harry-styles.blogspot.com/
@i_love_hug

♫ Maddy_Lily ♫ pisze...

Piękny rozdział! Świetnie piszesz słońce!
Ale.. czemu skończyłaś w takim momencie??
No dlaczego??

Wyczekuję następnego rozdziału kochanie!!

@auscutex

Unknown pisze...

łzy na oczy aż się cisną :*

Anonimowy pisze...

Bardzo mi sie podobalo..tylko to klotnia taka troche do bani..mogla byc opisana lepiej..;DD xxx/Sis

Zay pisze...

Jejku, przyznaje bez bicia, że skacze po blogach, żeby znaleźć czytelników na nowopowstałego bloga i przeważnie spamuje, ale szablon i długość rozdziału zachęciły mnie do przeczytania. Jak na razie pochłonęłam wyłącznie kursywę, więc nie za wiele, jednak ten styl pisania we mnie uderzył... Och tak! Nareszcie znalazłam coś dla siebie! Obiecuje nadrobić i skomentować może nawet jeszcze dziś! Tym czasem, ech, nie wiem czy spamować czy nie... Nie wiem czy warto, ale raz kozie śmierć.

[UWAGA! SPAM, KTÓREGO SAMA SIĘ BRZYDZĘ ;-;]
Opowieść napisana spontanicznie, z całkowitego braku laku...
Jej główna bohaterka - Bree to szalona dziewczyna, która dla spełnienia marzeń potrafi poświęcić wszystko. Stawka jest wysoka, ryzyko podobnie, ale pomoc zawsze niosą osoby trzecie, cha! Nie tyle pomoc, co spustoszenie. Jak potoczą się losy prawie osiemnastoletniej wariatki, kogo napotka na swojej drodze do sukcesu i czy konsekwencje nie przekreślą całości? Czy można być w dwóch miejscach na raz, być dwoma osobami na raz? Czy można zmieniać maski, niczym rękawiczki, nawet przed samym sobą grając? A nawet jeśli, to jak długo?! Nieszczera, niewierna, nieidealna... Ale zawsze i na zawsze silna, przesączona ambicją - Britania Hitchcock - aktorka, uciekinierka, pisarka, najjaśniejsza z gwiazd, oraz oni... One Direction...
http://zawsze-celuj-w-ksiezyc.blogspot.com/
Zapraszam na niedługi prolog :)
@YourLittleBoo1

Unknown pisze...

Świetny, zresztą jak zawsze <3
@Kwiatkowska04

Chedey pisze...

Rozdział fajniutki :) A historia Weroniki jest niesamowita ;)

Anonimowy pisze...

Historia Weroniki jest niesamowita, jak z jakiejś książki bądź filmu. :D

Anonimowy pisze...

Historia Weroniki jest niesamowita jak z filmu czy książki :D